Jom el Dzioma – przyszedł piątek. Po bardzo męczącym i niezwykle owocnym tygodniu wykopalisk, wypłacie dla robotników, możemy odpocząć. Temperatury na stanowisku w ciągu dnia wolimy właściwie nie znać – kiedy wracamy do domu, około 16-tej w cieniu jest 37 stopni. Silny wiatr przeganiający meszki około dziesiątej nie pozwala na ustawienie namiotu na naszej równinie. Ale w piątek jest czas żeby odetchnąć, uzupełnić dokumentację, szczególnie fotograficzną zabytków. Jest czas żeby zrobić pranie, które schnie błyskawicznie. Piątek to też czas hafli – czyli wielkich imprez weselnych. W Affad również od rana słychać kobiece okrzyki, towarzyszące głośnym przejazdom samochodów. Ślub w Sudanie trwa około tygodnia. Nie ma szczególnych ceremonii w meczecie. Jest za to na koniec wielka impreza, na którą przybywają nie tylko bliscy i dalsi krewni. Przybywają również bliscy i dalsi znajomi – wszystkiego razem około 500 osób. Lub więcej. Po południu wybraliśmy się do znajomego Adila, do Goszabi po drugiej stronie Nilu. Na południowym brzegu ciągną się rozległe pola, sady pachnące właśnie zbieranymi pomarańczami i grapefruitami – najsłodszymi na świecie. Ale samo Goszabi, niegdyś widać duża miejscowość, sprawia dziś przykre wrażenie opuszczonej. Wszędzie na nasze zdziwione zapytania jedna odpowiedź – wyjeżdżają szukać złota na północny wschód, za Abu Hamed. Tak, w Sudanie w najlepsze trwa prawdziwa gorączka złota. Może to powód dla którego tydzień temu w Goszabi również odbyła się wielka hafla. Panna młoda miała zaledwie 13 lat. Kobiety z dezaprobatą kręcą głowami: za młoda, za młoda. Ale ojciec się uparł. Tu na wsi, rzadko ale jednak tak wczesne zamążpójścia zdarzają się. Ale to nie jest normalne.
W piątek jest też czas porozmawiać przy wyśmienitym fulu o polityce. Gorący nadal temat – podział Sudanu. Czy my, haładzie jesteśmy na tyle otwarci by chcieć poznać i przyjąć do wiadomości ten odmienny od naszego, powszechnego, hura-optycznego punkt widzenia świata? Podział to wiele problemów zwykłych ludzi, jak choćby tysięcy dzieci, dziś dorosłych, które zostały „adoptowane” z Południa. Dziś są muzułmanami, mówią tylko po arabsku, nie znają Południa i nie chcą tam się przenosić. Ale muszą. I to do kwietnia tego roku. Sudańczycy z północy są na wynik referendum… obrażeni. Mają poczucie, że przez lata utrzymywali i jakoś po swojemu pomagali ludziom z Południa. Wiesz, że wśród nich mężczyzna kompletnie nic nie robi, to kobieta musi pracować i dbać o wszystko – mówi z absolutną dezaprobatą Mongira, nasza inspektorka, muzułmanka. No tak, w świecie północnego Sudanu, to mężczyzna zarabia na kobietę, dba o jej dobrobyt i zaspokojenie potrzeb. Taki to odwrócony aspekt feministyczny w wydaniu… muzułmańskim. Ci z Południa nie chcą pracować. Dużo piją. Mój brat pół roku siedział na południu i organizował warsztaty dla nich, żeby mieli jakiś fach. Wrócił załamany, że nic się tam nie da z nimi zrobić. Myślą, że skoro Amerykanie doprowadzili do powstania ich państwa, to teraz będą ich utrzymywać. Za ropę – kontynuuje. Kolejny wielki temat – ropa. Na konto przyszłych zysków planuje się kolejne tamy – na V i III katarakcie, co w świecie archeologii odbija się najświeższymi odezwami o podjęcie badań ratunkowych w tych niezwykle bogatych archeologicznie obszarach. Również na to konto na naszym stanowisku, na pustynnej równinie pojawili się pakistańscy geodeci, finansowani przez szefa z… Abu Dhabi. Będą tu projektować rozległe plantacje, kilometry w głąb pustyni, dziesiątki kilometrów wzdłuż nowej drogi. W Chartumie co roku strzelają w niebo wieżowce, na wzór tych z krajów Zatoki. Sudan pędzi w stronę bogactwa swoją ścieżką. Coraz dalszą od naszych europejskich wyobrażeń, które utkwiły gdzieś wśród newsów o pomocy humanitarnej i wojnach w Darfurze. To równie aktualne jak nasze paleolityczne problemy: dlaczego w obiekcie wydawało by się mieszkalnym tyle kości? Cóż, może dowiemy się jutro…